Bazylianie

logo_isus_kKochaj Boga. Kochaj tak mocno, żeby dech zapierało, żeby w oczach robiło się ciemno. Kochaj namiętnie i bez opamiętania. Kochaj Boga. Dobrze. Tak, chcę tak kochać.

Tylko kogo mam kochać? No, przecież Boga! Czyli? Przecież to ma się jakoś konkretyzować… a może nie? „Uparł się dureń” – krzywym okiem popatrzył współrozmówca. I już nikt nie chciał ze mną rozmawiać.

Wszedłem do cerkwi. Spojrzałem na ikonę Jezusa Chrystusa, a w głowie wciąż to samo „kochaj Boga”. Mam kochać ikonę?

Zmęczony całym tym zamieszaniem usiadłem wygodnie wśród świętych obrazów, ciszy murów i durnej szamotaniny krwi w skroniach. Na ikonach jest Jezus, Maryja, paru świętych… Bóg i ludzie namalowani jedną ręką, jedną farbą i pędzlem, na jedną manierę… Jakoś wszystko zlewa się w jedno. Nie są tacy sami i nie są jednym. Ale patrząc na świętego człowieka czuje się to samo co patrząc na Jezusa. A spoglądając na Jezusa, ma się te same doznania co patrząc na świętego człowieka. Widocznie Bóg tak chciał, tak to obmyślił i o czymś to mówi.

I jak ja mam Cię Jezusie kochać w życiu? Tak samo jak czcząc w cerkwi? Czczę Cię w świętych ikonach: twoich i świętych ludzi. Mam Cię kochać w ludziach? „Coście uczynili jednemu z tych najmniejszych…” – no, znam, znam.

Dobra. Dość teorii. Wyszedłem na ulicę popatrzeć na przechodniów. Kobieta: ładna i sympatyczna – można kochać. Mężczyzna: jakiś nijaki – może tak, może siak. Kobieta: okropna – nie można kochać. Kobieta: sfrustrowana – unikać. Chłopak: gówniarz – bez znaczenia. Mężczyzna: żul – unikać. Mężczyzna: dobrze ubrany – trzeba przynajmniej profilaktycznie być grzecznym. I tak… człowieku! Co ty robisz!? Odbiło ci!?

Patrzeć na nich tak jak się patrzy na Jezusa. Nie wiem co to znaczy… nie umiem.

Patrzeć na nich tak jak naucza Jezus. Tak, to już konkret, coś wymiernego. Jezusa kocha ten, kto przestrzega jego naukę. Jezusa kocha ten, kto kocha człowieka tak, jak tego naucza Jezus. Kocha bez względu na urodę, bogactwo, charakter, płeć, przekonania. Kocha nie po to, żeby zdobyć, panować, mieć, zaspokoić swoje żądze, dobrze się czuć. Kocha każdego.

Żeby to robić trzeba się więc wczytać się w Ewangelię, w to co mówił Jezus. Trzeba konkretnie zainteresować się Jego nauką. Starać się zrozumieć. I w końcu ćwiczyć się w praktyce. Potem znowu czytać, modlić się, weryfikować metody postępowania i zmieniać to co trzeba zmienić. Uff, dużo tego. Trochę się nie chce.

Okazało się, że Boga chce się kochać, ale człowieka już mniej. A nie można kochać Boga, nie kochając ludzi. Krótko i zwięźle wytłumaczył to św. Jan „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20).

I co teraz katoliku? Nic, przecież można się czymś zająć i zapomnieć o wszystkim. Można w niedzielę pójść do cerkwi, postawić świeczkę, zrobić parę pokłonów przed ikoną. Można zmówić pacierz. Można rzucić dwie dychy na tacę. Można wiele. I można wcale nie przejmować się tą całą… miłością.

Jak to nie? – przecież Bóg jest Miłością.